"Może jestem szczęściarą, ale należę do kobiet, które jak daleko sięgam pamięcią nie doświadczyły dyskryminacji z racji swojej płci. Co więcej, w mojej rodzinie, w świetle wiedzy o poprzedzających mnie pokoleniach, kobiety zajmowały mocną pozycję."- pisze Bożena Ulewicz
Przyznam, że niezbyt chętnie dałam się namówić do udziału w spotkaniu opatrzonym hasłem „konserwatyści contra feministki”, bo uważam, że w obliczu zagrożenia katastrofą jądrową w Japonii, zawieruchy wojennej w północnej Afryce, dyskusja nad tak utopijnym tekstem jakim jest „Europejska karta równości kobiet i mężczyzn” jest zwykłą stratą czasu. Ot, temat dobry dla Kabaretu Moralnego Niepokoju, ale nie dla ludzi, których martwi bardziej fakt, że muszą już za litr paliwa płacić powyżej piątaka, czy tym, że rząd prawnie usankcjonował kradzież naszych przyszłych emerytur.
Krótko mówiąc, są ważniejsze i ciekawsze formy spędzania czasu niż debatowanie nad inżynierią społeczną zmierzającą do unifikacji płci, bo jak twierdzi specjalistka od panseksualizmu, niejaka Betriz Preciado, płeć nie istnieje, a bycie kobietą czy mężczyzną to wytwór kultury. Z ciekawości aż zajrzałam do Internetu, aby sprawdzić któż zacz rozsiewa takie banialuki. Wśród linków znalazłam kilka zdjęć z rzeczoną panną czy panią Preciado, która rewolucyjnie łamiąc wszelkie konwenanse pozwalała się sfotografować już to w namiętnym pocałunku z inną damą ( uwaga!: pocałunki osobników różnych płci podobno są już niemodne ), już to jako baba z wąsami. Zaiste, daleką drogę przeszedł ruch wyzwolenia kobiet – od wywalczenia równouprawnienia aż do rewolucyjnej próby wyzwalania się z płci.
Ostatecznie zasiadłam z panem Bogdanem Bachmurą, jako rzeczeni konserwatyści, do dyskusji z olsztyńskim feministkami ( mówiąc w dużym uproszczeniu ), paniami Martą Bełzą i Moniką Grochalską. Prowadzący Łukasz Adamski zaczął od kwestii dyskryminacji. Czy czujemy się jako kobiety dyskryminowane w życiu.
Może jestem szczęściarą, ale należę do kobiet, które jak daleko sięgam pamięcią nie doświadczyły dyskryminacji z racji swojej płci. Co więcej, w mojej rodzinie, w świetle wiedzy o poprzedzających mnie pokoleniach, kobiety zajmowały mocną pozycję. Sprawiły to po części uwarunkowania historyczne, mężczyźni przepadali w pomrokach dziejowych zawieruch, albo z innych przyczyn nie dożywali starości. Więc chcąc nie chcąc kobiety z mojej rodziny ( ze strony matki, gdyż po stronie ojca było bardziej tradycyjnie ) stanowiły taką grupę trzymającą władzę. Prababka trzęsła domem. Babcia była przedwojenną bizneswoman. Moja matka, ciotki, też wykazywały dużą niezależność, aktywność zawodową i społeczną, na ile pozwalała komuna. Bo to system polityczny, a nie rodzina, i nie tradycja, są czynnikami ograniczającymi wolność. Inna sprawa, że fakt, iż moje kobiety często musiały „nosić spodnie” bynajmniej ich nie uszczęśliwiał, często przynosił dodatkowe ciężary i kłopoty.
Dla mnie wszystkie znane ograniczenia mojej wolności – na wielu polach – kojarzą się z systemem komunistycznym, kiedy po studiach miałam problemy ze znalezieniem pracy, później miałam pracę, ale kiepsko opłacaną, potem długo, długo musiałam zabiegać o mieszkanie, kiedy nie mogłam otrzymać paszportu, kiedy nie mogłam pisać i publikować tego co chcę i o czym myślę. Owszem, była to dyskryminacja, ale nie z racji płci, ale raczej światopoglądu. Wolnym człowiekiem poczułam się dopiero po roku 1990. Tę wolność gwarantuje mi Konstytucja RP, także moja własna świadomość. Na to, co w życiu osiągnęłam niepotrzebne były mi równościowe specustawy. I nadal ich nie potrzebuję. Co więcej, jakiekolwiek próby narzucania doktrynerskich ideologii, w imię wyimaginowanej równości, szerzonych przez środowisko postmarksistowskie, powiem wręcz – lewackie - uważam za zamach na moje poczucie wolności. A jest się czego obawiać.
Już słowo egalitaryzm budzi we mnie dreszcz niepokoju. Od rewolucji francuskiej doświadczamy różnych form egalitaryzmu. Komunizm też się powoływał na egalitaryzm. I co przyniósł? Zniewolenie umysłów, ograniczenie praw człowieka, wykreowanie istoty zwanej homo sovieticus, który jak pisał ks. prof. Józef Tischner „Jest jak niewolnik, który po wyzwoleniu z jednej niewoli czym prędzej szuka sobie drugiej. Homo sovieticus to postkomunistyczna forma «ucieczki od wolności». Czyż chęć stworzenia nowego osobnika, którego można już chyba spróbować nazwać homo gendericus nie jest właśnie kolejną próbą zniewolenia człowieka? Zniewolenia poprzez system absurdalnych zakazów i nakazów, od których aż roi się europejska karta równości budząc uzasadnione obawy, że nadmiar praw może skutecznie rozłożyć najlepszy nawet system zarządzania państwem.
Główna mantra Karty brzmi: „dyskryminacja ze względu na płeć, rasę, pochodzenie etniczne czy społeczne, cechy genetyczne, język, religię lub wiarę, przekonania polityczne i inne, przynależność do mniejszości narodowych, stanu posiadania, urodzenia, niesprawności, wieku, orientacji seksualnej jest zakazana”. Już samo sformułowanie przez autorów Karty, że „równość kobiet i mężczyzn stanowi fundamentalne prawo, a zasada ta musi być stosowana przez samorządy lokalne i regionalne we wszystkich obszarach ich kompetencji” nosi znamiona nowego totalitaryzmu.
Już po tych paru zdaniach można zacząć się zastanowić, na co Olsztynowi, jakiemukolwiek innemu miastu czy państwu, utopijne akty prawne. Co one przyniosą? Wzrost PKB? Czy raczej wydatki na kolejnych pierdzących w stołeczki urzędników? Czy wzrośnie liczba ekonomicznie uzasadnionych miejsc pracy dla osób z grupy 40 i 50 + albo absolwentów? Czy raczej liczba intrat i synekur dla rzeszy prawniczych darmozjadów, którzy będą egzegetami absurdalnych zapisów nowego prawa? Miasto jest pełne śmieci, już zaczynając od rogatek, drogi dziurawe, komunikacja tragiczna. Trzeba budować nowoczesną infrastrukturę, a nie szukać tematów zastępczych. I pod tym kątem trzeba racjonalnie, a nie w sposób genderowy myśleć o budżecie. Zapytacie Państwo, cóż to takiego ? Otóż, jest to przygotowywanie budżetu gminy, miasta czy państw pod kątem potrzeb płci. A wydawałoby się, że przynajmniej budżet powinien być budowany rozsądnie, a nie wedle, nie wiadomo jak wyspecyfikowanych potrzeb mężczyzn i kobiet.
Czasu by zbrakło i papieru, aby omówić dokument, będący zlepkiem różnych wcześniejszych unijnych regulacji. Ale na parę śmiesznostek nie sposób było nie zwrócić uwagi. Z artykułu 14 Karty, poświęconego zdrowiu, dowiedziałam się, że uznaje się „prawo każdego do cieszenia się w pełni zdrowiem fizycznym i psychicznym, i uważa się że dostęp do dobrej jakości opieki zdrowotnej, zabiegów medycznych i profilaktyki zdrowotnej kobiet i mężczyzn jest gwarancją przestrzegania tego prawa.” O.K. pomyślałam, ale niewiele dalej znalazłam zapis mówiący, że „planowanie, finansowanie i wykonywanie usług zdrowotnych i medycznych winno być oparte na równości płci”. Czy ma to oznaczać, że zabiegi ratujące życie, typu przeszczep nerek, operacja serca będą się odbywać nie wedle rzeczywistego stanu zdrowia pacjenta, lecz wedle parytetów? Czyli mówiąc językiem bardziej obrazowym, w kolejce na stół operacyjny rządzić będzie żelazna zasada – jeden chłop, jedna baba i tak da capo senza fine.
Autorzy Karty, którzy wzięli sobie za honor dotknięcie każdej sfery życia w artykule 20 „pochylili się” również nad tematyką kultury, sportu i czasu wolnego. Otóż, zamierza się zachęcać kobiety i mężczyzn, chłopców i dziewcząt do równego udziału w zajęciach sportowych i kulturalnych, także tych które są pierwotnie przypisane określonej płci –„damskie” lub „męskie”. Chyba niewiele już takich zostało, bo znajomy gazda, trochę w ramach rekreacji, a trochę z nudów, od lat zimą sztrykuje na drutach zgrabne skarpety z owczej wełny, a w takim fundamentalnym religijnie i obyczajowo Iranie istnieje narodowa reprezentacja kobiet w piłce nożnej. Podnoszenie ciężarów też już, drogie panie, uprawiamy. Nie mam tu na myśli dźwigania siat i toreb, ale dyscyplinę olimpijską, w której zasłynęła nasza rodaczka, sztangistka Agata Wróbel. Inna sprawa, czy jest to sport zdrowy i polecany kobietom.
Autorzy przekombinowali również w art. 18 dotyczącym zjawiska wykluczenia społecznego, w którym uznaje się, że „każdy ma prawo do ochrony przed ubóstwem i wykluczeniem społecznym, i że kobiety są częściej dotknięte wykluczeniem społecznym ponieważ mają mniejszy dostęp do środków materialnych, towarów i usług niż mężczyźni.” Różnie w życiu bywa, ale jakimś dziwnym trafem schroniska dla bezdomnych zasiedlone są głównie przez niezaradnych mężczyzn, o czym prawodawcy niespodziewanie przypomnieli sobie w artykule o mieszkalnictwie ( art. 19 ).
Cierpliwość moja wyczerpała się dopiero przy art. 26: Mobilność i transport, gdzie wyczytałam, że zamierza się „wzięcie pod uwagę różnych potrzeb w aspekcie mobilności, przyzwyczajeń i intensywności korzystania z transportu przez kobiety i mężczyzn z obszarów miejskich i wiejskich gmin”.
Ktoś komentując regulacje prawne propagowane przez wyznawców feminizmu skonstatował, że potwierdzają diagnozę francuskiego socjologa Jeana Baudrillarda, iż każde wyzwolenie staje się krokiem ku jeszcze większemu zniewoleniu. I doprawdy, w tym wypadku trudno odmówić słuszności znanemu antyglobaliście, zwłaszcza że pokrywa się z cytowaną wcześniej diagnozą góralskiego filozofa ks. Tischnera o niewolnikach uciekających od wolności do nowej niewoli.
Nie chcę odbierać młodym ideowcom marzeń o powszechnej równości. Ale nie oszukujmy się, równi to my będziemy nie wcześniej, jak dopiero w Królestwie niebieskim ( choć może nie do końca, zważywszy na domniemaną hierarchię w tych sferach, o której pisze angelologia ). A na ziemi, jak to na ziemi – zawsze będą biedni i bogaci, zdrowi i chorzy, piękni i brzydcy oraz mądrzy i…. głuptasy. I na tym polega urok ziemskiej egzystencji.
Bożena Ulewicz, była radna PiS sejmiku województwa warmińsko-mazurskiego, działaczka Akcji Katolickiej, publicystka.
Skomentuj
Komentuj jako gość