"Dezynwoltura z jaką Tomasz Gross traktuje podstawowe obowiązki historyka nie jest oczywiście przypadkowa. Zadanie z jakim Jan Tomasz Gross przystępuje do pisania swoich książek nie ma charakteru historycznego czy badawczego. Naukowa dyscyplina byłaby tu istotną przeszkodą. Gross ma raczej wstrząsnąć Polakami, zmusić do zmierzenia się z własną przeszłością i wywołać zbiorowy antysemicki rachunek sumienia."- pisze Bogdan Bachmura
Jedna z pierwszych dyskusji na temat wydanej w 2008 r. książki Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”, która odbyła się na Uniwersytecie Warszawskim w zamkniętym gronie historyków, z udziałem autora, zakończyła się skandalem. Zgłoszone tam poważne błędy warsztatowe spotkały się z oskarżeniami o antysemityzm. Obecna na seminarium działaczka żydowska padła zemdlona. Profesor Jerzy Eisler zrezygnował ze swojego wystąpienia. Zanim wyszedł z sali oświadczył, że gdyby student przedstawił mu pracę magisterską z taką ilością błędów, to by oblał. Z podobnymi zarzutami spotkała się następna książka Grossa „Strach”, mająca wykazać wynikającą z antysemityzmu odpowiedzialność Polaków za Holokaust. W lutym ukaże się jego najnowsza książka „Złote żniwa”, będąca oskarżeniem Polaków o czerpanie zysków z Holokaustu. Komentując ją w programie „Tomasz Lis na żywo”, z udziałem Jana Tomasza Grossa i jego żony Ireny, dr Piotr Gontarczyk oświadczył wprost: „Jan Tomasz Gross nie jest żadnym naukowcem, ponieważ dopuszcza się ewidentnych oszustw”. Ich pełną listę można znaleźć na łamach „Rzeczpospolitej” w jego recenzji „Wszyscy jesteście złodziejami”.
Sam Gross wykazywaną mu przy każdej publikacji ilością przekłamań, nieuprawnionych uogólnień i błędów nie wydaje się specjalnie zmieszany. W programie Tomasza Lisa liczbę ofiar donosów polskiej ludności cywilnej na Żydów określił na 50-60 tysięcy. W książce podaje 100-200 tysięcy. Dezynwoltura z jaką Tomasz Gross traktuje podstawowe obowiązki historyka nie jest oczywiście przypadkowa. Zadanie z jakim Jan Tomasz Gross przystępuje do pisania swoich książek nie ma charakteru historycznego czy badawczego. Naukowa dyscyplina byłaby tu istotną przeszkodą. Gross ma raczej wstrząsnąć Polakami, zmusić do zmierzenia się z własną przeszłością i wywołać zbiorowy antysemicki rachunek sumienia. Dlatego wygłaszając tezę, iż „normą wśród Polaków było tropienie i wynajdowanie Żydów, a nie ukrywanie ich” , Gross czuje się zwolniony z obowiązku wiarygodnego jej udokumentowania. Jednak już pierwsze reakcje na jego „Złote żniwa” pokazują, że znana z poprzednich książek pedagogika straciła na skuteczności , a cierpliwości dla argumentów Jana Tomasza Grossa zabrakło nawet prezydenckiemu doradcy Tomaszowi Nałęczowi, który zarzucił mu nieuczciwość i poświęcenie prawdy w pogoni za sukcesem wydawniczym i medialnym. Dlatego ostatnia książka Jana Tomasza Grossa nie jest moim zdaniem wystarczającym powodem do wzięcia udziału w sporze o udział Polaków w mordowaniu ukrywających się Żydów. Powinna natomiast być – choćby wbrew intencjom Grossa – okazją do głębokiej refleksji na temat stosunku chrześcijan i Żydów w Europie wobec ludzi, którzy zostali wyjęci spod prawa. Nie tylko bowiem w warstwie narodowej, lecz przede wszystkim religijnej i teologicznej należy szukać źródeł współudziału chrześcijan i Żydów w hańbie Holokaustu. Wojna to czas próby ideałów, wierzeń, moralności i człowieczeństwa. Stosunek do Żydów podczas II wojny światowej był próbą chrześcijańskiego ducha i w próbie tej wielu, zbyt wielu chrześcijan różnych narodowości wypadło słabo. Gorzej niż kolaborujący z Niemcami, grabiący swoich rodaków i prowadzący na śmierć swoich braci przywódcy żydowskich gett. Gorzej niż odwracający się plecami do Holokaustu, zasobni i wpływowi, amerykańscy Żydzi. Gorzej, niż względnie bezpieczni do 1942 r., lecz obojętni na eksterminację ludności polskiej Żydzi. Gorzej wreszcie niż Żydzi radośnie witający Armię Czerwoną i wydający Polaków w łapy NKWD. Gorzej, ponieważ - jak zauważył Włodzimierz Sołowjow – Żydzi odnoszą się do chrześcijan i swoich rodaków w zgodzie ze swoją wiarą oraz przekonaniami i nie są zobowiązani, aby odnosić się do nich po chrześcijańsku. Chrześcijanie zaś odnoszący się do Żydów nie po chrześcijańsku, zdradzają przykazania swojej wiary.
W 2008 r. w jednym z wywiadów Jan Tomasz Gross powiedział, że „Głęboko wierzący chrześcijanin nie może być antysemitą, problem polega więc na płytkości polskiego katolicyzmu”. Taki sposób widzenia, właściwy dla przytłaczającej większości Żydów, zobowiązuje chrześcijan do poświęcenia i pomocy bliźnim nawet w sytuacji osobistego zagrożenia. Nie daje im jednak prawa do krytyki Żydów za skutki stosowania przez nich złego prawa żydowskiego, a ewentualne próby takiej krytyki kończą się zwykle oskarżeniami o antysemityzm. W istocie jednak Gross, a za nim wielu Żydów, nie mają racji. Chrześcijanie, którzy odnoszą się do nich po chrześcijańsku, bez złości i nienawiści, z miłością i gotowością niesienia pomocy, mają prawo do duchowego antysemityzmu. Do – jak pisał Mikołaj Bierdiajew – sprzeciwu wobec ducha żydowskiego siłą swojego ducha chrześcijańskiego. Do niechęci wobec kłamliwych idei, przy absolutnym zakazie nienawiści wobec ludzi. Takimi właśnie chrześcijanami – antysemitami byli ratujący dziesiątki tysięcy Żydów papież Pius XII oraz przywódca Hiszpanii, gen. Franco. Taki właśnie, chrześcijański stosunek do Żydów, daje moralne prawo do krytyki żydowskiej tradycji i religii pozwalającej na obojętność, a nawet udział w grabieniu i mordowaniu własnego narodu. Potępienia kolaboracji z dwoma okupantami. Do sprzeciwu wobec manipulowania problemem antysemityzmu. Do wytykania hańby, jaką jest okradanie przez żydowskie organizacje spadkobierców ofiar Holokaustu z należnych im odszkodowań i publikacji książek, których jedynym skutkiem, poza jątrzeniem i prowokowaniem konfliktów, są złote żniwa jej autora.
Bogdan Bachmura
Tekst pochodzi z 40 numeru miesięcznika Debata.
Skomentuj
Komentuj jako gość