"Najwięcej emocji budzi oczywiście kandydatura Czesława Jerzego Małkowskiego. Pogłoski o jego kiepskiej kondycji fizycznej i psychicznej okazały się mocno przesadzone, a odporność na kolejne, ciasne zakręty życiowe byłego sekretarza PZPR i cenzora, niesłabnąca. Jeżeli uznać trafność przedwyborczych sondaży, to żaba, którą przyjdzie za sprawą kandydatury byłego prezydenta zjeść olsztyniakom będzie całkiem niemała."- pisze Bogdan Bachmura.
Takiego wyścigu do olsztyńskiego Ratusza nie było od dwudziestu lat. Nigdy bowiem tak wielu ludzi nie miało tak wiele do udowodnienia. Nie tylko obrony swojej pozycji i miejsca w polityce lokalnej, ale także uzyskania moralnego alibi dla swych kłopotów z prawem. Stosunkowo najłatwiej ma prezydent Grzymowicz. Jak zawsze za urzędującym prezydentem przemawiają realizowane, głównie ze środków unijnych, i zapowiadane inwestycje. Kampania jego ugrupowania wydaje się sprawna i poukładana. Na „jedynkach” w poszczególnych okręgach wyborczych znaleźli się ludzie nie tylko znani, ale, jak Elżbieta Fabisiak czy prof. Mirosław Gornowicz, wyróżniający się wśród radnych ostatniej kadencji. Umieszczając na listach osoby o tak różnych politycznych rodowodach jak Roman Przedwojski i Danuta Ciborowska udało się stworzyć wizerunek komitetu ponad politycznymi podziałami.
Najwięcej do stracenia w tych wyborach może mieć Platforma Obywatelska. Strach przed kandydaturą Lidii Staroń, jedynej osoby która mogła realnie zagrozić Piotrowi Grzymowiczowi, był w jej szeregach partyjnych tak wielki, że wybrano wizję niemal pewnej porażki w wykonaniu Janusza Cichonia. Jeżeli prognozy kolejnego już prezydenckiego lania okażą się rzeczywistością, to gniew partyjnej centrali może złagodzić tylko większość w Radzie Miasta lub koalicja pozwalająca szachować i kontrolować przyszłego prezydenta.
W jeszcze większym stopniu widoczna jest słabość struktur lokalnych Prawa i Sprawiedliwości. Zaciekłe boje o prezydenturę Jerzego Szmita z Czesławem Małkowskim to odległa przeszłość. Od tego czasu poparcie dla szefa lokalnych struktur Prawa i Sprawiedliwości systematycznie słabło i tym razem może spowodować wypadnięcie poza pierwszą trójkę. Poza obecnym radnym Grzegorzem Smolińskim na listach wyborczych nie widać jaśniejszych punktów mogących poruszyć wyobraźnią wyborców. Zadaniem podstawowym PiS -u jest oczywiście wynik pozwalający na powtórzenie koalicji z ugrupowaniem Piotra Grzymowicza, co może się udać dzięki automatyzmowi poparcia dla dużej partii politycznej.
Najwięcej emocji budzi oczywiście kandydatura Czesława Jerzego Małkowskiego. Pogłoski o jego kiepskiej kondycji fizycznej i psychicznej okazały się mocno przesadzone, a odporność na kolejne, ciasne zakręty życiowe byłego sekretarza PZPR i cenzora, niesłabnąca. Jeżeli uznać trafność przedwyborczych sondaży, to żaba, którą przyjdzie za sprawą kandydatury byłego prezydenta zjeść olsztyniakom będzie całkiem niemała. Wprawdzie poza wiernym aż po grób Bogdanem Dżusem, nikt specjalnie znany na listy Czesława Małkowskiego się nie wychylił, ale stołek w przyszłej radzie, przynajmniej dla siebie, ma gwarantowany. Co więcej, możemy go zobaczyć w drugiej turze prezydenckich wyborów - najprawdopodobniej z Piotrem Grzymowiczem. Jeżeli do tego dojdzie, to są podstawy do przypuszczeń, że współczesny, wychowany w demokracji człowiek, stał się moralnym idiotą, zdolnym wystawić pozytywne świadectwo nawet najgorszej kanalii.
SLD postanowił zawalczyć o prezydenturę w mieście przy pomocy politycznego anonima o nazwisku Kulasik. Działaczom tej partii zawdzięczamy także bezcenną lekcję parytetów, dzięki którym zamiast możliwych 50, na listach wyborczych SLD znalazły się 34 osoby. Ponieważ do równościowego ideału zabrakło 8 kobiet, pozbawiono możliwości kandydowania 16 mężczyzn. Pomimo to miejsca na liście wyborczej nie zabrakło dla Zenona Procyka, bardziej ostatnio znanego jako Zenon P., lub jako „Zenek” z ujawnionych niedawno przez TVN podsłuchów operacyjnych CBŚ.
Cztery lata temu, ustępująca właśnie Rada Miasta rozpoczęła swoje urzędowanie od niemal jednogłośnej podwyżki swoich diet o 200 procent. Ta zgodna koncentracja na własnych korzyściach skłóconego i podzielonego później grona osób od początku źle wróżyła jej przyszłości. Złą ocenę tej radzie wystawiali zresztą często sami zainteresowani. A przecież była to Rada o największym od dwudziestu lat indywidualnym potencjale wykształcenia, intelektu, a także stabilnej sytuacji materialnej jej członków. Najcelniej problem polskiej samorządności (bo dotyczy on nie tylko Olsztyna) zdiagnozowała Platforma Obywatelska. Jej hasło wyborcze „Z dala od polityki” jest oczywiście oszustwem i manipulacją, bo przecież trudno o bardziej upolityczniony komitet wyborczy. Jednak problem, na którym Platforma próbuje wjechać do samorządów jest boleśnie rzeczywisty. Bilbordy z Donaldem Tuskiem nie oznaczają przecież, że premier postanowił działać w samorządzie. Finansowana z budżetu państwa potężna, centralna kampania wyborcza ma być dla lokalnych działaczy partyjnych trampoliną do samorządowej kariery. Problem nie dotyczy oczywiście tylko PO. I nie oznacza, że partie polityczne należy wyrugować z samorządów. Przewaga, jaką mają na starcie oraz wewnątrzpartyjny, twardy system lojalności, powodują jednak, że do samorządu dużych miast, dostają się ludzie raczej sprytni i biegli w partyjnych roszadach, niż osoby zainteresowane ciężką pracą w samorządzie. Sytuację na korzyść tych ostatnich mogłoby zmienić głosowanie w okręgach jednomandatowych. Wtedy zarówno partia jak i lokalni liderzy byliby sobie jednakowo potrzebni, a szanse tych ostatnich o wiele większe. Tymczasem zamiast zmiany ordynacji wyborczej od wielkiej polityki mają nas oddalać wyborcze hasła lansowane za wielkie partyjno-budżetowe pieniądze.
Wytarte slogany typu „spośród wszystkich złych ustrojów demokracja i tak jest najlepsza” dawno zastąpiły refleksję nad smutnym stanem demokracji rzeczywistej. Demokrację samorządową można zdefiniować bardzo łatwo. Polega ona na tym, że rządzimy sami sobą. Że poszukujemy porządku politycznego, który umożliwi obywatelom sprawowanie kontroli nad własnym losem w takiej mierze, w jakiej jest to możliwe. Od czasów demokracji ateńskiej możliwości te uległy znacznemu ograniczeniu. Lokalne władze dużego miasta są już bowiem systemem rządów pośrednich, co oznacza, że mamy do czynienia nie z demokracją samorządową, lecz przedstawicielską, tyle, że znacznie bliższą obywatela. Sytuację pogarsza dodatkowo postępująca oligarchizacja miejscowych elit politycznych, także na poziomie pozapartyjnym. Demokracja od dawna nie jest panowaniem ludu, lecz elit. Elektorat nie sprawuje kontroli nad nimi poza możliwością niewybierania ich ponownie.
Na szczęście do każdej Rady Miasta trafia kilka osób pracowitych, zdolnych do wyrażania samodzielnych ocen i poglądów. To, czego potrzebują najbardziej, to wsparcia ze strony ludzi zdolnych do samoorganizacji i patrzenia władzy na ręce. Mam nadzieję, że jednych i drugich w naszym mieście przez najbliższe cztery lata nie zabraknie.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość