Od czasu opublikowania list Wildsteina nie było ciekawszej lektury. Zapis z taśm pana Serafina odsłonił czubek lodowej góry partyjno-rodzinnego nepotyzmu. Zaczęło się skromnie, od Elewarru i nieszczęsnego Śmietanki, a teraz praktycznie nie ma dnia, żeby już to „Rzeczpospolita”, już to „Wyborcza” nie prześcigały się z wykazami koalicyjnych kumpli i pociotków o bliżej nieznanych kompetencjach, ale za to dobrze usadowionych zawodowo dzięki stosownym legitymacjom i koneksjom. Czy należy to zmienić, zastanawia się Bożena Ulewicz.
Ja rozumiem, że lekarz zostaje ministrem zdrowia, bo to chyba nie jest głupie rozwiązanie, ale gdy ministrem od wojska jest psychiatra, od skarbu państwa archeolog ( i to, o zgrozo, śródziemnomorski !), a środkami unijnymi na Mazowszu zarządza absolwent politologii, to już ogarniają mnie poważne wątpliwości. Gdy śledzę karierę zawodową pewnej pani prezes zawiadującej jak nie Orlenem, to Tepsą, a ostatnio PGNiG, z wykształcenia pianistki, choć po porządnej uczelni muzycznej, z obywatelską troską pochylam się nad przyszłością polskiego gazownictwa.
Wiem, że nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. I nic w tym nowego. Mieliśmy prezydenta elektryka, teraz historyka, bo akurat tyle na tę robotę wiedzy wystarczy. Nie takich przywódców mieliśmy w przeszłości. Marszałek Piłsudski liznął ledwie rok medycyny, a później to już tylko roboty wywrotowej, politycznej i wojskowości się imał, i proszę, z jakimi efektami. A taki np. marszałek Śmigły Rydz ukończył ASP, aliści żołnierkę poznawał już w praktyce, na frontach I wojny i
w Legionach. Protoplasta współczesnego PSL, Wincenty Witos, ubogi kmieć, drwal, po czterech klasach, a premierem nie jeden raz został. Idźmy jeszcze dalej. A bo to kto słyszał, żeby Kazimierz Wielki, bardzo porządny król ( zastał Polskę drewnianą, zostawił murowaną ) miał dyplom inżyniera budowlańca? A Jagiełło? Raczej wątpliwie, by umiał czytać i pisać, lecz wiedzę i rolę nauki
z pewnością doceniał – wszak zadbał o przyszły uniwersytet, choć duży był tu wpływ światłej i mądrej kobiety – królowej Jadwigi. Pójdźmy jeszcze dalej – a Piast? Był przecież zwykłym kołodziejem, choć z pewnością dobrym i cenionym fachowcem, cieszącym się poważaniem w lokalnej socjecie.
W życiu tak się składa, że pierwsze skrzypce grają ludzie o specyficznych cechach charakteru i umiejętnościach socjotechnicznych. Nie zawsze z dyplomami i certyfikatami. Przywództwo, władza to wypadkowa wielu okoliczności, także przysłowiowego łutu szczęścia. Najważniejsza jest jednak zdolność pociągania tłumów. Pominę Kim Ir Sena, bo na szczęście historia daje nam lepsze przykłady. Nawet ta dość odległa. Na ogół wiemy, dlaczego Aleksander Wielki był wielki. Wcale nie dlatego, że współczesne lobby homoseksualne usiłuje zrobić z Macedończyka swego bohatera, w sposób zgoła bezzasadny. Chyba dlatego, że chadzał w chitonie ( rodzaj krótkiej sukni ), przyodziewku powszechnie stosowanym w starożytnej Grecji. Uwaga! Szkoci też noszą od czasu do czasu spódniczki. Aleksander był wielki, bo w młodym wieku wykazał się jako dzielny strateg, wojownik i odważny eksplorator.
Choć z przydomkami różnie bywa. Na zdrowy rozum trudno ocenić, czy niejaki książę Filip Dobry, rządzący XV-wieczną Burgundią, zyskał ten przydomek za udane operacje polityczno-wojenne, wspaniały rozwój kultury, czy może za sprawą licznego potomstwa. Miał ich 30, z tym, że trzech synów z prawowitą żoną Izabelą, a całą resztę z zastępem ponad 20. kochanek. I o wszystkie, jak dobry ojciec – stąd może i przydomek – umiał się zatroszczyć.
Przywództwo, to także umiejętność otaczania się odpowiednimi ludźmi. Niewykształceni, ale roztropni władcy potrafili się zawsze otoczyć mądrymi i wyedukowanymi współpracownikami. Doradca Kazimierza Wielkiego, arcybiskup gnieźnieński Jarosław Bogoria Skotnicki, ukończył teologię i prawo na uniwersytecie w Bolonii. Budował wiele kościołów i klasztorów. Może to jemu w gruncie rzeczy zawdzięczamy ówczesny boom budowlany. Zbigniew z Oleśnicy, także późniejszy arcybiskup, do kancelarii Jagiełły trafił po studiach w Akademii Krakowskiej oraz za zasługi na polu bitwy pod Grunwaldem. Jakież piękne listy musiał pisywać swemu pryncypałowi sekretarz królewski Jan Kochanowski, któremu nie obce były uczelnie polskie, włoskie i francuskie. A biskup Jan Dantyszek – syn zamożnego piwowara i kupca, świetnie wykształcony w kraju i zagranicą, był pisarzem królewskim, a później dyplomatą cenionym przez Zygmunta Starego.
Jeśli tylko współcześni demiurgowie ministerialni i oblatywacze spółek skarbu państwa rekomendują się równie dobrym wykształceniem i umiejętnościami, to niech sobie pracują, jeśli tylko Polska będzie miała z tej pracy pożytek. Ale jeśli są tylko dysponentami etatów dla swojaków i szarpania państwowej kasy, jakiś porządek z tym faktem należałoby zrobić. Kazimierz (proszę nie sugerować się imieniem!) Odnowiciel mógłby nam się przydać.
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość