Trwa drugi miesiąc wojny na Ukrainie. Już wiadomo, że Ukraina obroniła swoją stolicę i swoją niepodległość. Rosyjskie wojska nie dotarły do Odessy, jednego z najważniejszych ukraińskich portów. Toczy się bitwa o wschodnie i południowe rubieże. Pierwszy rozdział wojny został przez Moskwę przegrany. Nie osiągnęła najważniejszego celu – nie przejęła kontroli nad Kijowem i nie zainstalowała marionetkowego rządu. Władimir Putin połamał sobie zęby na byłej sowieckiej republice i został zmuszony do pospiesznego wycofania swoich oddziałów z tych kierunków, na których poniósł klęskę. Rosjanie przegrupowują się pospiesznie i modyfikują plany. Skoro nie udał się plan maksimum, chcą ograniczyć się do tego, co już zdobyli i 9 maja na Placu Czerwonym ogłosić swoje zwycięstwo. Wiedzą, że im dłużej trwają te zmagania, tym gorzej dla nich. Bo świat już wyciągnął wnioski, a Moskwa boi się, że poszczególne kraje mogą wykorzystać chwilę słabości Rosji. Jeszcze w lutym Putin był mocarzem świata i miał go na swoje skinienie. Nie minęły dwa tygodnie, a świat przestał się go bać.
Plan był prosty. Zebrać wojska wokół ukraińskich granic, postawić żądania i przycisnąć Kijów oraz zachód. Z życzliwie neutralnymi Chinami za plecami i chwiejnym Berlinem i Paryżem przed sobą można było się porwać nawet na najbardziej absurdalne żądania. Działało to zawsze doskonale. I gdyby o losach Ukrainy decydowały tylko Francja i Niemcy, Putin osiągnąłby swoje i bez wojny. Ale tym razem zachód się nie przestraszył. W wojennej retoryce wszyscy zabrnęli tak daleko, że bez utraty twarzy Rosja nie mogła się już cofnąć. Nie przewidziała kilku rzeczy. Przede wszystkim, po krymskim blamażu Ukraińcy postanowili udowodnić sobie i światu, że potrafią walczyć o swoje i nie da się ich tak po prostu skreślić. Poza tym, po latach stawiania wszystkich dookoła w obliczu faktów dokonanych, Rosja naruszyła zbyt wiele interesów, by można to było tolerować dalej. Zachód odpowiedział sankcjami, których skala mocno zaskoczyła Kreml. Nie dość, że Moskwa przegrywa na polu militarnym, traci wizerunkowo i nie ma pojęcia, jak sytuacja potoczy się dalej, to musi się też tłumaczyć przed własnymi sojusznikami. Chiny są głęboko rozczarowane Rosją.
Znane chińskie powiedzenie mówi: zou shan guan hu dou, czyli siedzieć na górze, obserwując walczące tygrysy. Dobrze to oddaje filozofię Pekinu, którą ten stara się wcielać od zawsze w polityce. Swoje cele Chiny chcą osiągać metodami pokojowymi, rozwijając siłę sukcesywnie i powoli, nie narażając się na gwałtowne wichry zmian. Zamiast angażować się militarnie, preferują dystansowanie się od obydwu stron konfliktu i czekanie, co mogą ugrać na wynikłej sytuacji. Putin najprawdopodobniej uspokajał przewodniczącego Xi Jinpinga, że konflikt będzie szybki i nie zagrozi chińskim interesom. Dając zielone światło Putinowi w kwestii Ukrainy, Chiny prawdopodobnie oczekiwały szybkiego zwycięstwa Rosji i chaotycznej reakcji podzielonego zachodu. Tymczasem zaś chiński tygrys siedzi na swojej górze, widzi, co dzieje się na równinie i przeciera z niedowierzaniem oczy.
Ukraina dzielnie się broni, a Rosja ugrzęzła i traci siły. Jeśli spojrzymy na mapę działań wojennych, może nam się wydawać, że Rosja całkiem nieźle sobie radzi. Ale mapa nie mówi o znacznych stratach wśród oficerów, ściąganych naprędce oddziałach ze wszystkich stron świata, traconym sprzęcie i problemach spowodowanych sankcjami. Im więcej żołnierzy Rosja zwiezie do Donbasu, tym mniej ich będzie w Kaliningradzie, Naddniestrzu, Armenii, czy w Gruzji. Wszędzie tam, gdzie ruski sołdat bronił interesów Kremla w regionie, teraz tego wojaka zabrakło. Tylko patrzeć, gdy ktoś – korzystając z tego, że Moskwa ma zajętą głowę na Ukrainie – zdecyduje się skorzystać z okazji. NATO – uwierzywszy, że Rosji da się wreszcie wybić zęby – zjednoczy się i podejmie zdecydowane kroki. Powoli już to się dzieje. Poszczególne państwa zaczynają porzucać rolę biernych obserwatorów i korzystają z okazji: zaczynają grę o własne interesy. Wszczął się ruch na światowej szachownicy. Japonia zerwała prowadzone z Rosją rozmowy pokojowe, wprost domagając się zwrotu spornych Wysp Kurylskich. Finlandia i Szwecja porzucają neutralny status i przygotowują wnioski akcesyjne do NATO. USA, Wielka Brytania i Polska wiodą prym w dostarczaniu broni na Ukrainę, z powrotem przywracając sens istnienia NATO w Europie. Z polskiej perspektywy wydaje się, że zachód się waha i jest podzielony, ale z chińskiego punktu widzenia następuje wielkie zjednoczenie zachodu jako takiego i triumfalny powrót USA jako hegemona na kontynencie europejskim. Lata chińskich starań o rozerwanie więzi atlantyckich i wyrwania Europy z amerykańskich ramion, mogą pójść na marne. Rosja miała być tą, która pomoże Pekinowi zrzucić USA z piedestału. Jako że Moskwa robiła to głośno i groźnie, za pomocą podbojów militarnych, to odwracała uwagę świata od Chin. Chinom wystarczało, że wyciągają rękę pełną brzęczących monet i korzystnych umów, a osiągały to, czego by nie mogły zrobić bez zasłony dymnej w postaci agresywnego Putina. Pekinowi niepotrzebny partner, który przez długie lata będzie lizał rany i któremu trzeba będzie odtąd pomagać, narażając się samemu na gniewne pomruki zachodu. No nie tak to miało wyglądać.
Rosyjskie problemy na Ukrainie każdy stara się wykorzystać jak najlepiej dla siebie. Nie da się nie zauważyć szczególnego zaangażowania Wielkiej Brytanii. Od początku konfliktu Londyn dwoi się i troi, wysyłając masę wojskowego sprzętu i stając murem za Ukrainą. Polska opinia publiczna nie dowierza własnym oczom, pamiętając przecież niemrawe angielskie reakcje podczas II wojny światowej. Ale jeśli przypomnimy sobie słynną brytyjską maksymę: „Anglia nie ma wiecznych sojuszników, tylko wieczne interesy”, możemy się domyślać, że musiało chodzić o pieniądze. Londyn wydaje się być szczególnie zażarty w tym konflikcie, a jego sankcje uderzają boleśnie w rosyjskich oligarchów. Od lat Rosja ręka w rękę z Chinami starała się podważać zachodnie wpływy. Zewsząd, gdzie Wielka Brytania jeszcze miała swoje wpływy, rosyjskimi rękoma była powoli wypierana. Tak wypadła między innymi z Azji, gdzie rolę hegemona w regionie brały na siebie Moskwa, Pekin, czy ostatnio Turcja. Euroazjatycki tandem podważał dawne więzi Wielkiej Brytanii w rejonie Azji i Pacyfiku i zagroził istnieniu brytyjskich portów handlowych na Morzu Czarnym, Śródziemnym i Południowochińskim. Londyn stoi przed wielką szansą powstrzymania Rosji. Bez Rosji Chiny nie będą same parły tak mocno i Wielka Brytania kupuje sobie nieco więcej czasu.
Słabsza Rosja byłaby również w interesie Francji, którą działania Moskwy powoli i sukcesywnie wypierają z jej kolonii w Afryce Północnej. Ale paradoksalnie Paryż na porażce Putina mimo wszystko traci. Razem z Niemcami Francja i Rosja od lat starały się budować wspólną przestrzeń euroazjatycką, wyrzucając z niej USA. Paryż miał szansę zyskać w tej politycznej układance, a przed francuskimi firmami otworzyłby się na całego chłonny rosyjski rynek. Ale rosyjskie siły zbrojne od ponad miesiąca nie przestają się kompromitować, a Europa Środkowo-Wschodnia podniosła wysoko głowę. Na teren europejskich wpływów znów wkroczyły z przytupem USA. Polski premier w samym środku francuskiej kampanii wyborczej zrugał urzędującego prezydenta oskarżając go o współpracę z Putinem. Walczący w pocie czoła o reelekcję zaskoczony Emmanuel Macron zareagował oskarżeniami, że Warszawa miesza się we francuskie wybory. Zadziwiający paradoks – dwadzieścia lat temu Paryż kazał siedzieć Polsce cicho, a dwie dekady później we francuskiej narracji jesteśmy przedstawiani jako główny rozgrywający wyborów nad Sekwaną. Rzekomo od słów polskiego premiera zależą polityczne losy Emmanuela Macrona.
Może nam się wydawać, że będący pod presją Macron za mocno histeryzuje, ale to pokazuje, jak widzą rolę Polski inni. Wojna na Ukrainie wyciągnęła nas przed szereg. Pokazała, że bez naszego zaangażowania i współpracy, NATO tak naprawdę nie istnieje. Ukraina nie miałaby szans, gdyby nie dostawy broni przez polskie terytorium. USA i Wielka Brytania widzą, że Francja i Niemcy zawiodły jako liderzy. Szczególnie rozczarował Berlin. Jeśli Ukraina – nawet kosztem południa i Donbasu – obroni swoją niepodległość, a wszystko raczej ku temu zmierza, Polska zyska w optyce USA. To na nas postawi Waszyngton w nowej strategii obronnej, to my będziemy kluczem do amerykańskiej dominacji na kontynencie. Skoro Polska ma być gwarantem ukraińskiej państwowości, to właśnie w tym regionie będzie biło mocnym rytmem serce NATO. Tylko od polskiego rządu zależy, jaką ostatecznie polityczną korzyść z tego odniesiemy. Bądź co bądź, cała Europa Środkowo-Wschodnia dostała geopolitycznych skrzydeł i uwierzyła w siebie. Państwa byłego bloku komunistycznego ślą dostawy broni na Ukrainę, widząc w tym swoją wielką szansę. Czechy niemalże ścigają się ze wszystkimi w dostawach sprzętu na Ukrainę. Jeśli uda się osłabić Rosję, ten region Europy będzie mógł przestać oglądać się za siebie.
Dla całego kontynentu stało się również jasne, że wraz z przeciągającą się wojną na Ukrainie, zmniejszają się wpływy dwóch unijnych lokomotyw. Niemcy i Francja niespodziewanie zostały zepchnięte do narożnika i rozpaczliwie starają się wrócić na właściwe tory. Przez lata oba kraje inwestowały w relacje z Rosją, w tani gaz i gospodarczą dominację w Europie. Dla pozostałych krajów energetyczna dominacja Rosji na świecie była oczywistością. Tak samo jak potrzeba oplatania Europy kolejnymi nitkami rurociągów i głównej roli Niemiec w ich dystrybucji. Nagle oczywistym się stało, że uzależnienie od rosyjskiego gazu i popadnięcie w zależność od niemieckiego widzimisię przestało być tak atrakcyjne. W jednej chwili dla Europy kluczowe stało się słowo: dywersyfikacja. Oczywistym jest, że Europa nie przestawi się z dnia na dzień, ale pierwszy wyłom został już uczyniony. UE zaczęła szukać innych dostawców, a dla wszystkich stało się klarowne, że czas europejskich profitów dla Rosji się skończył. Hiszpania, Włochy i Portugalia również ochoczą wysyłają pomoc wojskową do Kijowa. Słabsza Rosja oznacza koniec niemieckich marzeń o geopolitycznej potędze w Europie. Skoro USA i NATO zdecydowanie wracają do gry, a na pierwszy plan wysunie się Europa Środkowa, rola Niemiec i Francji ulegnie osłabieniu. A jeśli Berlin straci decydujący głos, nie będzie miał również siły, żeby forsować swoje zdanie na unijnym forum. Ekonomiczna i polityczna pętla wokół szyi Lizbony, Madrytu, czy Rzymu może się rozluźnić i Europa złapie drugi oddech.
To wszystko nie może podobać się Chinom. Wojna na Ukrainie uderza w ich gospodarcze interesy. Jeśli USA na dobre osadzą się z powrotem w Europie, Pekin będzie mógł zapomnieć o wciągnięciu jej w swoją strefę wpływów. Osłabiona Rosja pozostawia Chiny same w przyszłej konfrontacji z zachodem. Nie mogą już liczyć na podział zachodu, bo NATO się skonsolidowało. Wobec obecności rosyjskich wojsk na wybrzeżu Morza Czarnego, Turcja zacieśnia swoją współpracę z USA. Nie ma więcej mowy o kwestii ewentualnego porzucenia struktur Sojuszu. Ankara nie może sobie pozwolić na drobne wojenki z Waszyngtonem, gdy rosyjski wróg stoi u bram.
Z góry wszystko dobrze widać. Gdzie chiński tygrys zwróci swą głowę, tam dostrzeże zagrożenie dla jego geopolitycznych planów. Putin już narobił Pekinowi dużych kłopotów. Wtedy, gdy pchnął Aleksandra Łukaszenkę do konfrontacji z Polską i zamknięcie polsko-białoruskiej granicy groziło wstrzymaniem chińskich dostaw do Europy. Wojna na Ukrainie zerwała chiński łańcuch dostaw na dobre. Chiny niewiele mogą teraz z tym zrobić. Mogą się przyglądać, jak zachodnie tygrysy zapędzają do kąta rosyjskiego kota. Ale jeśli sankcje na Rosję i konsolidacja zachodu się utrzymają i zagrożą na dłużej chińskim interesom, Pekin stanie przed wyborem, którego nie ma najmniejszej ochoty dokonywać. Być może Chiny będą musiały zejść ze swojej góry i wesprzeć Rosję. Nie zrobią tego militarnie, ale w kwestii ekonomicznej mogą wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Jeśli jednak to zrobią i będą w tym zbyt ostentacyjne – mogą dostać rykoszetem zachodnich sankcji i stracić gospodarczo. Ale jeśli nie dokonają żadnego wyboru i tym samym pomogą rosyjskiemu tygrysowi zdechnąć z głodu, zachodnie tygrysy nabiorą apetytu i masy mięśniowej. I być może te zachodnie koty zechcą wtedy sprawdzić, co dzieje się na chińskiej górze.
Przed Pekinem ciężki orzech do zgryzienia. Będzie musiał stanąć na głowie, żeby zminimalizować straty. Całkowicie Rosji porzucić nie może, ale wychylać się za bardzo też nie ma ochoty. Jedno jest pewne: Władimir Putin twardo zapłaci za swoje geopolityczne mrzonki. Chiny nie darują mu tego, że lata ich politycznych i gospodarczych starań mogą trafić do kosza. Rosja miała być wspólnikiem w bandyckiej grze o geopolityczne interesy, a grozi jej, że odpadnie od stolika. Tu nie będzie sentymentów. Rosja zawiodła Chiny i nie spełniła zadania, jakie przed nią postawiono. Zachód się zjednoczył, USA wracają do Europy, a Pekin musi zainwestować więcej, by móc obronić swoje wpływy i lepiej się zakotwiczyć na kontynencie. Rosja musi ponieść konsekwencje. Dlatego, jeśli Moskwa zwróci się o pomoc, będzie ona udzielona na twardych, chińskich warunkach. Rosyjskie surowce pójdą do Chin za pół darmo. A jeśli Europa nie skruszeje i nie pozwoli marnotrawnemu synowi powrócić na jej łono, Rosja będzie musiała na całego zanurzyć się w chińskim świecie. Zabrnąć w zaułek chińskich finansów, technologii, inwestycji i sposobu życia. Przeorientować się na Azję i zapomnieć o dawnych wpływach. Bo słabości żaden tygrys nie wybacza.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Od redakcji: tekst został oddany do druku 19 kwietnia, ukazał się 22 kwietnia w miesięczniku "Debata"
Skomentuj
Komentuj jako gość